Ludzie, wodsele i powszednie okrucieństwo - Pod skórą, Michel Faber

UWAGA! TEKST ZDRADZA PEWNE ISTOTNE ELEMENTY FABUłY! 

Nie jest tajemnicą, że zarówno jazda autostopem, jak i zabieranie autostopowiczów, maja w dzisiejszych, niespokojnych czasach status wysokiego ryzyka.

Horrory , thrillery , miejskie legendy, ale, niestety, także autentyczne policyjne kroniki skrupulatnie katalogują kolejne warianty koszmaru, jaki może nam zgotować nieznajomy/a za kierownicą, lub na siedzeniu pasażera. Mężczyźni wystający na poboczach dróg północnej Szkocji z pewnością mieli świadomość tego wszystkiego. W najdziwniejszych i najbardziej chorych snach nie byliby jednak w stanie przewidzieć jak wiele ryzykują wsiadając do czerwonej toyoty prowadzonej przez drobną dziewczynę w ogromnych okularach. Nie byliby też w stanie przewidzieć, że ich makabryczny los stanie się pretekstem do rozważań na tematy znacznie donioślejsze, niż podróżnicza moralistyka.      

Co istotne, problem z przewidzeniem obrotu intrygi z powieści Pod skórą mogą mieć nawet czytelnicy solidnie obeznani z konwencjami literatury popularnej. Michel Faber dobrze bowiem wie jak igrać z naszymi oczekiwaniami. Początek powieści odsyła nas w stronę  thrillera o seryjnej morderczyni, polującej na atrakcyjnych seksualnie autostopowiczów. Ta prosta wizja ulega komplikacji już po kilkudziesięciu stronach kiedy dowiadujemy się, że bohaterka, Isserley wchodzi w skład osobliwej, dobrze zorganizowanej grupy, która porywa ludzi i więzi ich na odludnej farmie. W jakim celu? To jest nam odsłaniane stopniowo, na tym etapie wiemy, że celem tajemniczych indywiduów na pewno nie jest okup – na ofiary wybiera się osoby, których nikt nie będzie szukał, co daje nam kolejny trop – czyżby nielegalne (i niemoralne) eksperymenty? Pojawiają się jednak szczegóły, które każą brać pod uwagę bardziej niecodzienne hipotezy: to wzmianki o dziwnych zabiegach chirurgicznych, jakie przeszła Isserley i jej, udający zwykłego farmera, kolega. To słowa, jakich oboje używają na określenie swoich zdobyczy i narkotyku używanego do ich obezwładniania, słowa, których brzmienie może zaświecić lampkę w głowach miłośników opowiadań Roberta Sheckleya. Aluzje, które sprawiają, że zaczynamy się zastanawiać czy waga, jaką nasza protagonistka przykłada do muskulatury potencjalnych ofiar, nie ma przypadkiem charakteru... kulinarnego.

Równolegle zaskoczenia pojawiają się na innym poziomie. Uderza subtelność opisów oddających skupioną na szczegółach świadomość Isserley, pasję z jaką chłonie ulotne wrażenia, zachwyt, jaki wzbudzają w niej zwyczajne rzeczy. Monologi wewnętrzne jej towarzyszy podróży początkowo wydają się ‘standardowe’, potem zaczynamy zauważać ich językowe zróżnicowanie i doceniać warsztat Fabera, pozwalający mu w kilku zdaniach zawrzeć zaskakująco wiele. A przede wszystkim sprawić, że w przypadku kilku delikwentów będziemy szczerze trzymać kciuki, aby udało im się wysiąść z auta zanim Isserley nieodwołalnie zatrzaśnie swoją pułapkę, podczas gdy w przypadku paru innych będziemy liczyć, że zatrzaśnie ją jak najszybciej. Styl powieści zdecydowanie odstaje od tzw. średniej i w miarę postępu akcji coraz mniej przypomina język typowego horroru/thrillera. Jest to o tyle znaczące, że przeczuwany i ukazywany horror  staje się jednym z najważniejszych elementów opowieści.


Zarówno Sheckleyowskie jak i antropofagiczne przeczucia znajdują potwierdzenie już w piątym (z trzynastu) rozdziale, kiedy Isserley i jej towarzysze okazują się kosmitami przysłanymi na Ziemię by zapewnić ciągłość świeżych, limitowanych dostaw ludzkiego (czy raczej „wodselowego”) mięsa, stanowiącego w ich rodzinnych światach drogi delikates. Miłośnicy kina spod znaku gore  ,  szczególnie tego kręconego z przymrużeniem oka, prawdopodobnie w tej chwili uśmiechną się szeroko, wszak to pomysł identyczny z tym, na którym opierała się fabuła niezapomnianego filmu Zły smak  Petera Jacksona. Niestety, będę ich musiał rozczarować, bo mimo, iż Faber też nie traktuje tego konceptu stuprocentowo poważnie, jego powieści bliżej raczej do La planete sauvage (znanej także jako Fantastyczna planeta) słynnej surrealistycznej animacji z 1973, wyreżyserowanej przez Rolanda Topora i Rene Laloux. Mimo kilku naturalistycznych i brutalnych scen, Pod skórą daleko bowiem do strategii, którą Anglosasi nazywają „exploative”, wizja uboju ludzi przez obcych prowadzi tu zamiast tego do pytań podobnych tym, które pojawiają się zarówno w Toporowskim klasyku, jak i we wspomnianych (nie mniej klasycznych) opowiadaniach Sheckleya.


Faber, mówiący wprost o fascynacji twórczością tego ostatniego, czerpie z niego to co najciekawsze. Obraz świata dziwniejszego i straszniejszego niż ludzki, ukazanego nam poprzez jego mieszkańców, wrzuconych w nasze, niepojęte dla nich otoczenie. Charakterystyczne brzmienie, dziwaczność i ostentacyjna umowność języka, jakim posługują się przybysze. Spotkanie dwóch gatunków rozumnych, tak niepodobnych do siebie, że nie tylko nie będą w stanie się porozumieć, ale mogą w ogóle nie uznać się nawzajem za istoty inteligentne. Wreszcie przyczyny tego „minięcia się”, które okazują się w istocie bardziej kulturowe, niż biologiczne, wynikłe z nieuświadomienia sobie umowności kryteriów mających decydować o inteligencji, człowieczeństwie, albo ich braku. Isserley i jej pobratymcy ludźmi nazywają siebie [1] , dwunożne stworzenia, na które przyszło im polować to wodsele, agresywne zwierzęta. Zwierzęta, które mają, co prawda, swój język, budują pojazdy i potrafią czasem wykonać gest, który wyda się ludzki, ale nie potrafią nawet spać na ziemi jak człowiek, tylko budują przeraźliwie niewygodne metalowo-płócienne konstrukcje i „nie znają nawet pojęcia slanu”. Nie ma mowy o traktowaniu na równi z sobą istoty, która nie dzieli z nami tak elementarnych cech, nawet jeśli zostaliśmy do niej operacyjnie upodobnieni, żeby móc łatwiej robić na przynętę. Wodsele nie mogą być nawet zwierzętami domowymi, jak Omowie dla Draagów w La planete sauvage , są na to zbyt odrażający. Ich prawa nie mogą też stać się, jak tam, przedmiotem publicznej debaty.    Oczywiste skojarzenia eksplorujące stosunek homo sapiens do swoich „braci mniejszych” bynajmniej nie wyczerpują tematu, Faber idzie znacznie dalej. Od wstrząsającej sceny nocnego polowania na wodsele–uciekinierów, kiedy Isserley po zastrzeleniu bezbronnego dwunoga wybucha pełnym ulgi śmiechem, po sytuację w rzeźni, kiedy bohaterka chce nasycić się widokiem krwi, by odreagować gwałt dokonany na niej przez jednego z autostopowiczów, Pod skórą staje się analizą okrucieństwa jako takiego. I, jak wspomniałem, nie potrzeba tym okrucieństwem epatować, upajać się szczegółami, wystarczy przedstawić, to co w tym temacie najbardziej przerażające – myśl, że można się do okrucieństwa przyzwyczaić, że można się z nim w pełni pogodzić...

Ta myśl byłaby znacznie mniej niepokojąca gdyby nasi obcy byli po prostu barbarzyńskimi monstrami. Problem w tym, że ukazanie sytuacji z ich punktu widzenia pokazuje, ze wcale nimi nie są. Mają uczucia takie jak my, potrafią kochać, rozpaczać, cierpieć z powodu samotności, nie obca jest im głębsza refleksja. Tylko świat, z którego pochodzą jest okrutny, podobny do świata z langowskiego Metropolis czy wręcz Wehikułu czasu Wellsa. Tępa bezwzględność relacji społecznych, duszący brak perspektyw, jedyna nadzieja upatrywana w tym, że uda się znaleźć zatrudnienie w jednej z gigantycznych korporacji i zasłużyć na przydział powietrza i wody. Ale czy to tłumaczy wszystko? Czy fakt, że kiedyś odmówiono nam godności, odczłowieczono nas, albo lęk, że może nas to spotkać tłumaczy łatwość z jaką dehumanizujemy innych, czy tłumaczy rutynę obozów koncentracyjnych i stalinowskiej machiny terroru? Czy naprawdę nie zobaczymy swojego okrucieństwa dopóki sytuacja się nie odwróci? Czy może wtedy też nic do nas nie dotrze? Czy trzeba jednak do tego szczególnej wrażliwości, jaką niewątpliwie miała Isserley, żeby po dotknięciu przez sytuację jednostkowej, niespodziewanej przemocy i po utracie nadziei, którą dotychczas mieliśmy, odnaleźć w sobie współczucie dla istoty, która dotąd była nam wstrętna i absolutnie obca? Czy kluczowy jest tu rodzaj przemocy, wprzęgnięty w system, rozłożony na niezliczoną ilość odpowiedzialności, przewidywalny w swojej powszechności z jednej strony, a z drugiej nieoczekiwany, tępy, ale dokonujący się twarzą w twarz? Czy kluczowa jest raczej niepełność pogodzenia z okrucieństwem, coś, co będzie w nas tkwić aż w końcu zacznie uwierać i boleć, pozwalając dokonać niemożliwego i dostrzec niedostrzegalne? 

Spora ilość pytań o ogromnym ciężarze. Szczególnie, jak na powieść, która zaczyna się jak Autostopowicz a rebour, której zasadniczy pomysł tylko dzięki umowności i mistrzowskiej grotesce w jaką został oprawiony, ani przez moment nie wywołuje u nas śmiechu. To pytania równie trudne, jak te, na które odpowiedzi poszukiwała naznaczona samotnością kosmitka zmieniona w drobną, ale obarczoną wielkim biustem dziewczynę w okularach, która jednym dwunogom jawiła się jako brzydki, ale dostępny na wyciągnięcie ręki obiekt seksualny, innym jako piękna, godna szacunku istota ludzka. Jakie szczęście, że nie musimy na te pytania odpowiadać. Codziennie tylu wodseli robi to za nas.  

----------------------------- 

[1]  Co kieruje nas ku innej kanonicznej pozycji s-f  Szpitalowi kosmicznemu Jamesa White’a i zainicjowanemu przez ten zbiór opowiadań cyklowi Sector General, w których fakt, że każdy gatunek inteligentny siebie określa jako ludzki, innym nierzadko odmawiając tego prawa, jest często podkreślany.  
Pod skórą
Michael Faber
/Under the skin/
Wydawnictwo WAB , Lipiec 2005
ISBN: 83-7414-125-5
Liczba stron: 324
Tłumaczenie: Maciej Świerkocki