Incydent w Dirleton, Peter Kerr: recenzja

Nuda, nuda, nuda

Peter Kerr jest szkockim pisarzem, autorem cyklu powieści o Majorce, przetłumaczonego na kilkanaście języków. Niedawno Wydawnictwo Dolnośląskie opublikowało polski przekład trzech jego części: „Incydentu w Dirleton”, „Incydentu na Hebrydach” i „Incydentu na Kanarach”. Po lekturze pierwszej z nich mogę stwierdzić, że po kolejne na pewno nie sięgnę. Tej książki nie ratuje nawet kot na okładce.

„Incydent w Dirleton” jest opowieścią o śledztwie prowadzonym po zabójstwie pewnej staruszki… i kota, któremu pacjentka oddziału geriatrycznego w Dirleton zapisała w testamencie wszystko, co posiada. Podejrzenia padają na ogrodnika ze schizofrenią. Sporo na niego wskazuje, ale prowadzący sprawę Bob Burns ma wątpliwości. I zamierza je rozwiać – wbrew wyraźnym poleceniom swoich szefów, którzy dążą do jak najszybszego zamknięcia śledztwa. Trop prowadzi Boba i jego pomocnicę, panią doktor z laboratorium kryminalistycznego, aż na Majorkę.

Sięgnęłam po tę książkę z ciekawością: opisywana jako taka, w której „suspens łączy się z komedią”, zaintrygowała mnie. I teoretycznie znalazłam wszystko, czego szukałam. Jest tu bowiem tajemnicza śmierć ubogiej staruszki (i jej kota), jest śledztwo prowadzące ze Szkocji do Hiszpanii, jest wreszcie humor. Ale tylko pierwszy element spełnił moje oczekiwania. Zagadka śmierci starszej pani i jej przyczyn jest ciekawa, a rozwiązanie zaskakujące, przyznaję. Natomiast samo śledztwo mnie po prostu znużyło – i nie zmieniły tego liczne zwroty akcji, które powinny przecież dodawać dynamizmu. Bohaterzy też niby są ciekawi, choć oryginalnych rysów w nich nie znajdziemy – mamy tu zadziornego, inteligentnego, cynicznego detektywa z problematyczną przeszłością, który nie boi się postawić szefostwu, jego głupkowatego (nie da się użyć innego słowa) pomocnika oraz błyskotliwą panią doktor, pracującą w laboratorium kryminalistycznym. A jednak żadnego z nich nie polubiłam. Ba, nie pamiętam już nawet ich imion (poza Bobem Burnesem – ale to widnieje na okładce, więc się nie liczy). I wreszcie ostatni element: humor. Spodziewałam się lekkiego poczucia humoru, które sprawi, że będę się jeśli nie śmiać, to chociaż uśmiechać podczas lektury. A dostałam prostackie i rubaszne żarty, całkowicie nie w moim stylu.

Podoba mi się pomysł na tę książkę – ciekawa zagadka śmierci starszej pani, śledztwo toczące się w różnych krajach i miejscach, wreszcie potencjał bohaterów – bo nawet tych zbudowanych wyłącznie na schematach można uczynić wiarygodnymi. Nie podoba mi się natomiast wykonanie. Dla mnie „Incydent w Dirleton” to po prostu słaba lektura, o której za kilka dni już nie będę pamiętać. I nie mam nawet ochoty przekonywać się, czy inne części są lepsze.

Ewa Dąbrowska


Incydent w Dirleton

Peter Kerr
Przekład: Jarosław Włodarczyk
Wydawnictwo Dolnośląskie
Wrocław 2015